Albo to nie było do końca tak...
Kasia namawiana przeze mnie przez kilkanaście dobrych minut w końcu zgodziła się ze mną iść i pomagać :p Zapłatą z mojej strony było nocowanie i... zupa pomidorowa, która później i tak rozlała się w mikrofali... Moja zupa rozlała się w mikrofali- jej podgrzała się i wyszła z tego diabelskiego urządzenia cało. Przypadeg? Nje sondze. :DD
Zostawmy już zupę i przejdźmy do sprawozdania z sesji.
O godzinie 12:03 z mojego osiedla odjechał autobus ze mną, Kasią, małym rudym, naszym sprzętem i ludźmi, którzy patrzyli nas jakoś dziwnie... Na szczęście jechałyśmy tylko jeden (nie)długi przystanek. Po wygramoleniu się z autobusu rozłożyłam mapkę wydrukowaną w pośpiechu tuż przed wyjściem, położyłam psa na ziemi i poszłam w nieznane z moją ekipą.
Kiedy doszłyśmy tam gdzie nas doprowadziłam... zabłądziłyśmy. :DD Lokomotywownię miałyśmy cały czas przed oczami (oczyma?), ale my spragnione przygód i wspomnień poszłyśmy w ślepą uliczkę, myśląc, że to byłoby za blisko. Oczywiście musiałyśmy się wrócić w punkt wyjścia :DD W końcu po dłuższych naradach zdecydowałyśmy, że tak- jesteśmy na miejscu.
Sesja przebiegła bez problemów, poza nieco małym rozproszeniu modelki. Ale stwierdzam, że nowe smakołyki dały radę :DD
Do domu wróciłyśmy na nogach, żaden autobus nam nie spasował, jeżeli chodzi o czas.
Po powrocie do domu oczywiście ciepła herbata, zupa (!) i Lightroom.
Mam nadzieję, że efekty się spodobają:
Instagram nie może czekać! :DD